26.11.12

183

Żeby dostać coś od ludzi, trzeba dać część siebie, jakąś istotną cześć.
Bycie miłym nie wystarcza.
Tak myślę.

25.11.12

182

Niedziela wieczór.
Rozpędzony pociąg zatrzymał się.
Na chwilę. Dobra choć chwila, tylko co z taką choć-chwilą począć?
Książka? Czy warto zaczynać nową? Kontynuować tę nieciekawą? Nie...
Długa kąpiel? A jak już nie wyjdę z wanny? Jest taka możliwość.
Film? Raczej nie. Za dużo obrazów we mnie, za dużo słów poplątanych, myśli niepewnych, jak wiotkie cienie płochych.
Spać. Może to najlepsze, ale znów przegapię siebie.
Znów na cały długi tydzień.

 

19.11.12

181

Siedzę. Po prostu siedzę w ciszy. Nic nie robię, myśli błąkają się to tu, to tam, wszystkie zdają się być bez znaczenia. W tej chwili nic nie wydaje mi się ważne, poza ciszą. Stopniowo zapadam się w przestrzeń, w której i ty jesteś. Nareszcie. Tęskniłam... I ty też nic nie robisz, po prostu jesteś. Kojąca obecność. Odpoczywam.
W końcu.


14.11.12

180

To sobie jedź, albo nie, zostań. Leż, wstań, zrób sobie-jej-jemu kawę, zrobisz, co zechcesz, ostatecznie nic mi do tego i nie licz na podpowiedź, co masz dalej robić. Mam do przeczytania stosy zawodowych książek na wczoraj, prasowania całą górę, rozgrzebany remont; niewykonanych planów dziesiątki i tę cholerną robotę, w której przestałam odróżniać wilka od owcy. Więc nie jęcz już i nie pierdol, tylko jedź. Zajmij się sobą, przestań zajmować się mną, dziś (i jutro, pojutrze i za tydzień) chcę tylko oddychać, wygrzebać spod sterty śmieci swój początek i koniec; wiedzieć, gdzie obecnie znajduje się mój środek ciężkości i dlaczego nie czuję go tam, gdzie zawsze. Tak, wiem, jest ci przykro, nawet bardzo, gdzieś też mocno podgrzewasz swoją krew i mieszasz ciężką chochlą pikantny wrzątek słów bacząc, by przedwcześnie nie wykipiały. Bo co mam ci powiedzieć? Co byś chciał usłyszeć? Że to wszystko nie tak, jak planowałeś? Że wszystko się w szwach rozłazi a obiecywało najlepszą jakość? Że nie umiem się sklonować, ani nawet uczynić z siebie chińskiej podróbki; że nie daję już rady ciągnąć w czternastu wątkach naraz, więc asekuruję się cofnięciem o kilka kroków do tyłu i spoglądaniem na swój przełajowy bieg z udawanym brakiem zadyszki? Że utkwiłam na pozycji ptaka z przetrąconym skrzydłem; tego kosa, pamiętasz, z drzewa naprzeciw kuchennego okna, który nie odleciał do ciepłych krajów wierząc w cud; naiwnie ufając, że odchoruje gdzieś, jakoś, kiedyś tę cholerną zimę.
Mam wątpliwości. Mogę mieć. Przyznaję sobie prawo do wątpliwości. Przyznaję sobie prawo do błędu. I do bycia człowiekiem o ograniczonych możliwościach, który chciał kochać tak, żeby niczego po drodze nie zgubić. Tylko to.

 

10.11.12

179

Wśród książek jestem innym człowiekiem i zamiast świata wystarczą mi czułe zakończenia nerwowe, dobre światło, dzbanek kawy i uwaga nietknięta przez znużenie.

Fot. z sieci

8.11.12

178

Obraz jest obecnie wszystkim, a czas właściwy dla obrazu, to zawsze teraz. Wniosek: istnieje tylko teraz. Reszta jest wyobrażeniem bądź interpretacją.


7.11.12

177

Mój szef, niestety, nie należy do ścisłego grona koneserów ironii i dobrego żartu i jak smakowite czekoladki łyka wszystkie sarkazmy, które podsunie mu się pod nos. Przyjmuje je jako rzeczową i namacalną oczywistość. Ponadto bardzo źle znosi krytykę, w śladowych choćby ilościach, o czym przekonuje się każdy, kto mu później wejdzie w drogę. To właśnie na nim się wyżyje, tym samym potwierdzając, że eufemizmów nie używa. Bo nie zna. Można przy nim stracić poczucie, że świat rządzi się jakąkolwiek logiką a coś takiego jak przewidywalność w obszarze jego wpływów, to towar ściśle deficytowy. Do tego jest narcyzem i Piotrusiem Panem - co w jego wieku i ogólnej prezencji niekoniecznie idzie w parze i święcie uważa, że jego życiową misją jest uprzykrzać innym życie. Jakby tego było mało, zakochany jest w swoim głosie całkowicie i absolutnie odwrotnie proporcjonalnie do treści, które nim przekazuje a ziewania, szukania ziemi obiecanej za oknem i wszelkich oznak zniecierpliwienia patologicznie wręcz nie znosi. Ale... Do takiego stopnia zmienił moje myślenie o pewnym typie człowieka, że jego, ekhm... ograniczenia uważam za zalety. Bo w niektórych kwestiach można go urabiać jak Plastusiowego Skrzata w drodze do pieca Baby Jagi.

6.11.12

176

Zawsze, gdy patrzę na nowonarodzone dziecko zapominam o świecie, a rozmowy z jego rodzicami mnie nużą. Przenikliwym spojrzeniem próbuję wyłuskać fragment rzeczywistości, z której przybyło na Ziemię, do nas, dorosłych, stwardniałych przez nawyki i zasady i dość niechlujnie ociosanych przez nieuleczalnie chory świat. Źle wychodzimy na takim tle. I nachodzi mnie wówczas refleksja, czy ulepszanie życia jest na pewno czymś dobrym. Przecież wystarczy samo życie. Jest dobre. A jest dobre dlatego, że jest. Patrząc na tę kruchą niewinność i bezbronność instynktownie obiecuję sobie czyste życie, nie zaśmiecone głupstwami i małostkowością. I szczęśliwy spokój, który jest, przecież musi, bo i ja się z nim urodziłam. Bo nie mógł wrosnąć w żadną realność - w niej go nie znajduję, raczej kręci się na krawędziach rzeczywistości, na peryferiach świadomości, na wpół wyśnionych krajobrazach. W końcu przyrzekam sobie, że drobne przyjemności dnia codziennego wyrastać mi będą do wydarzeń ponadczasowych. Bo w swojej istocie niczym się nie różnią od podróży balonem, czy wędrówki w najwyższe szczyty Himalajów. To my wpływamy na rzeczy, nie odwrotnie. Taka jest natura wolności.





5.11.12

175

Jaki to dziwny moment dnia, to zawieszenie na nutach popołudniowych godzin, szarych, nijakich, tych między powrotem z pracy a wyczekiwanym spokojem wieczoru. Jedynym sposobem, aby się od tego stanu oderwać, to znużyć się nim do końca, do dna. To nietrudne o tej porze roku. Najtrudniejsze to znaleźć w sobie chęć na coś, cokolwiek, co przyniosłoby twórcze ożywienie.


4.11.12

2.11.12

173

dreptanie jak w półśnie, w kolistej niepamięci; w miejscu, gdzie nogi więzną w gęstej mgle a ramiona ciągną ku słońcu; gwiezdny pył rozsypany między drogą do domu a górą pełną niewyraźnych pomruków; pogrążona w monologu samotność bez liter, bez znaków i śladów na dnie duszy; horyzont zdarzeń rozmyty łzawą akwarelą; naiwne oczekiwanie, że życie nagle objawi swój sens i rzuci pod stopy wymowne spojrzenie, gdy pozwoli się dostrzec nagą źrenicą i opowiedzieć jaskrawym promieniem tęczówek
bo teraz milczy
i w ciszy myśl rozrasta się i dojrzewa
może do śmierci
może do czasu, który się zatrzymał
zanim smugi światła przebiją jedwabną poduszkę i gęstą fastrygą zbiorą poranny szum lasów biegnąc cicho ku odległym lądom
- gdzie wszystko czeka aż raz jeszcze zostanie nazwane
i słowem i dźwiękiem urośnie
bez najmniejszego sprzeciwu







1.11.12

172

A dom.
Ten opuszczony dawno temu. Uderzająca jest jego martwota. Jest jak cios wytrawnego pięściarza, który precyzyjnie uderza w splot słoneczny. Nic tu nie ma poza kilkoma połamanymi, rozrzuconymi po podłodze przedmiotami. Pokoje do niczego nie służą, a ten najcieplejszy, ze środkowego środka to miejsce dokładnie wyczyszczone. Tak właśnie wygląda naga, ze skóry obdarta nieobecność. Połamane krzesła, wybite w oknach szyby. I wszechobecna ciemność. Posuwam się do przodu, choć nie, to nieprawda. Próbuję po omacku iść przed siebie. Nie chcę się o nic potknąć, zresztą wszystko mi jedno. Ale tak, nie chcę wpaść niechcący na żadną ze ścian. Na pewno jest zimna. Odgłos moich kroków odbija się głucho w pustych pomieszczeniach. Przez okno przebija się światło księżyca. To samo, w którym lubisz polerować swoje srebrne myśli aż nabiorą nierzeczywistego światła. W którym szukasz wieczności i lepszego świata. To chwila niezrównanej samotności. Jałowa przestrzeń... Po niej przechadzają się zmarłe duchy "wiecznie żywych". I cisza, którą mąci odgłos pojedynczych, ostrożnych kroków na deskach podłogi. Czuję jak zimno znów przenika mnie do szpiku kości. Wkładam ręce do kieszeni płaszcza, podchodzę do wybitego okna, przez które wpadają pierwsze krople deszczu. Nie czuję ich. Zamykam oczy. Pod powiekami rozlewa się ciepłe światło. Bierze mnie za rękę i troskliwie umieszcza na barwnej fotografii. Wracam do żywych, do siebie. Tu pod powiekami mieszka odnalezione serce.