6.11.12

176

Zawsze, gdy patrzę na nowonarodzone dziecko zapominam o świecie, a rozmowy z jego rodzicami mnie nużą. Przenikliwym spojrzeniem próbuję wyłuskać fragment rzeczywistości, z której przybyło na Ziemię, do nas, dorosłych, stwardniałych przez nawyki i zasady i dość niechlujnie ociosanych przez nieuleczalnie chory świat. Źle wychodzimy na takim tle. I nachodzi mnie wówczas refleksja, czy ulepszanie życia jest na pewno czymś dobrym. Przecież wystarczy samo życie. Jest dobre. A jest dobre dlatego, że jest. Patrząc na tę kruchą niewinność i bezbronność instynktownie obiecuję sobie czyste życie, nie zaśmiecone głupstwami i małostkowością. I szczęśliwy spokój, który jest, przecież musi, bo i ja się z nim urodziłam. Bo nie mógł wrosnąć w żadną realność - w niej go nie znajduję, raczej kręci się na krawędziach rzeczywistości, na peryferiach świadomości, na wpół wyśnionych krajobrazach. W końcu przyrzekam sobie, że drobne przyjemności dnia codziennego wyrastać mi będą do wydarzeń ponadczasowych. Bo w swojej istocie niczym się nie różnią od podróży balonem, czy wędrówki w najwyższe szczyty Himalajów. To my wpływamy na rzeczy, nie odwrotnie. Taka jest natura wolności.





3 komentarze:

  1. Dla mnie każde nowe, pojawiające się dziecko na tym świecie to DOWÓD na istnienie SENSU.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, że jest to jedyny sens, choć nie ma nic wspólnego z rozumem i logiką. :)

      Usuń