Mam okienko. W środku dnia. W okienku robię obiad, piszę, przeglądam pocztę, w niej odsiewam ziarno od plew; zaglądam na zapomniane blogi i zdumiewam się, że o tylu blogerach zapomniałam, choć oni o mnie nie; zaglądam w firmowe pliki od strony kuchennej i nic z tego nie wynika, bo nie wzięłam ze sobą najważniejszej części. Okienko jest jak angielska herbata. Dobrze jest złapać oddech, niedobrze, bo po aromatycznym napoju nie chce się wstać z kanapy. A jeszcze chciałabym zdążyć do empiku, zanim wessie mnie jedno, a już za trzy kiwnięcia ogonem - trzydzieste ósme zadanie. Praca zaczyna mi się kojarzyć z gniewnym i nieuleczalnie głodnym pożeraczem czasu o dwóch ostrych kłach, gdzie brak czasu razy ja podzielone przez pentylion zadań (wszystko wzięte w nawias), pomnożone przez teoretycznych czterysta osiemdziesiąt minut, co w praktyce wygląda znacznie gorzej (dla mnie), daje całość równą rozpędzonej do granic możliwości kolejki górskiej, której jestem kierowcą i użytkownikiem jednocześnie. Lekkostrawne to nie jest, a mimo to tracę na wadze.
W związku z tym mam pytanie: czy to równanie klasyfikuje się do prawa Dunsa Szkota?
P.S. Doczytałam, że Duns Szkot urodził się w listopadzie, więc jako zodiakalny Skorpion nie mógł wymyślić niczego mniej skomplikowanego od tego, co wymyślił, gdy myślał o nielogicznym świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz