Rozrzut, jakiego doświadczam przez ostatnie tygodnie: od intelektualnej posuchy po gorączkę emocji i bolesną metafizykę schował się w głębokich cieniach pod moimi oczami. Zaglądam w lustro i widzę kruchość, której wydaje się, że następny dzień wcale nie nadejdzie. Odchodzę od lustra, zakładam martensy i patrzę w dal jak latarnik. Z nadzieją, że jakieś statki płyną jednak w moją stronę.
Które to statki i kiedy zakotwiczą na dłużej - nie ośmielam się pytać.