20.2.13

208

Nie piszę, bo mi się nie chce. Nic mi się nie chce, nawet składać myśli, żeby były czytelne. I wcale nie jestem pewna, czy to tylko wpływ zimy, która zdaje się dopiero się zaczęła, a miała się już skończyć. Może popadnę w jakiś atrakcyjny nałóg, bo mieli mnie na drobno i świat i przypadkowi ludzie. A może nic nie zrobię, bo to łatwiejsze. Ktoś ma na zbyciu dzban z energią, z którego można zaczerpnąć, bo w sobie nie znajduję?
Chwilowo ratuje mnie Mr. Cook. Jego przyjaźń z gitarą smakuje jak słońce.


 

17.2.13

207

Przeczytajcie ją i nie płaczcie. Albo płaczcie ile wlezie. Ale pod jednym warunkiem: nie przestawajcie się uśmiechać.
Ta książka jest jak krystaliczna woda pita w upalny dzień. Niedobrze byłoby ją przegapić w natłoku codzienności i miałkich spraw.








9.2.13

206

Rozdarło mnie. Dziś w południe. Z jednej strony niemoc, przemęczenie, wzbierająca niechęć do pewnego rodzaju człowiekowatych. Z drugiej - miłość, która przerasta świadomość i moje, niestety, na zawsze ograniczone rozumienie świata. Rozdarło mnie ostatecznie przy dobrze mi znanej piosence. I nie ma igły i nici, którymi mogłabym pozszywać, co rozdarte i łka, i wydziera się wniebogłosy.
Gdy nikt nie słyszy.
I tak ma zostać.
Bo to darcie od podszewki.


4.2.13

205

Mam okienko. W środku dnia. W okienku robię obiad, piszę, przeglądam pocztę, w niej odsiewam ziarno od plew; zaglądam na zapomniane blogi i zdumiewam się, że o tylu blogerach zapomniałam, choć oni o mnie nie; zaglądam w firmowe pliki od strony kuchennej i nic z tego nie wynika, bo nie wzięłam ze sobą najważniejszej części. Okienko jest jak angielska herbata. Dobrze jest złapać oddech, niedobrze, bo po aromatycznym napoju nie chce się wstać z kanapy. A jeszcze chciałabym zdążyć do empiku, zanim wessie mnie jedno, a już za trzy kiwnięcia ogonem - trzydzieste ósme zadanie. Praca zaczyna mi się kojarzyć z gniewnym i nieuleczalnie głodnym pożeraczem czasu o dwóch ostrych kłach, gdzie brak czasu razy ja podzielone przez pentylion zadań (wszystko wzięte w nawias), pomnożone przez teoretycznych czterysta osiemdziesiąt minut, co w praktyce wygląda znacznie gorzej (dla mnie), daje całość równą rozpędzonej do granic możliwości kolejki górskiej, której jestem kierowcą i użytkownikiem jednocześnie. Lekkostrawne to nie jest, a mimo to tracę na wadze.
W związku z tym mam pytanie: czy to równanie klasyfikuje się do prawa Dunsa Szkota?
P.S. Doczytałam, że Duns Szkot urodził się w listopadzie, więc jako zodiakalny Skorpion nie mógł wymyślić niczego mniej skomplikowanego od tego, co wymyślił, gdy myślał o nielogicznym świecie.

3.2.13

204

trzeci luty
jedwabna pajęczyna znużonego dnia
spotkania i mijania galaktycznych drobinek
które nigdy więcej się nie znajdą
w tym samym czasie
w tym samym miejscu
ginący świecie
przybywasz znikąd
i donikąd pędzisz
o tobie mówi się żartem
z powagą także
i zawsze
- to smutne
z przenikliwością o całe lata
spóźnioną